Podziwiam ekipę Out of the Blue Games za odwagę. Wydać swoją grę dwa dni przed CD Projektem RED to a spora rzecz. Trudno jednak dzielić na inny wynik niż całkowite zalanie toną cyberpunkowego szumu medialnego, jaki dla młodszej produkcji potrafi być szkodliwy. Tym znacznie radzę zwrócić opinię na ostatni stopień. Warto odpalić Game Passa również podać tę sztukę do swojej biblioteki. Po powrocie z Night City będzie niczym znalazł.
Sprawa w Call of the Sea, motor napędowy tej sztuki, zakłada się na statku. Mamy lata 30-te, i taka kobieta wybrała się na naturalną wyspę w Polinezji w szukaniu swojego partnera. Ten wyruszył tam na badanie leku na trapiącą bohaterkę dolegliwość, która okazuje się głównie ciemnymi plamami na rękach. Miejsce docelowe badań nie zostało wybrane przypadkowo. Nie żyją tam magiczne zioła stosowane do medycyny naturalnej. W istocie to początkowo nawet nie wiemy dlaczego mężczyzna uznał, że tylko tam znajdzie lekarstwo na chorobę żony. Wiemy jednak, że miejsce może skrywać tajemnice. Nawet tubylcy nie wybierają się tam zapędzać. Nasza bohatera wyrusza tam w terminie, w którym przestały przystępować do niej listy z męża. Coś ewidentnie się trwało oraz powinien udać się na ratunek.
Jak wspomniałem, historia istnieje najistotniejszą przyjemność Call of the Sea. Nie istnieje specjalnie długa, ale w skondensowany sposób traktuje o poszukiwaniach leku. Po możliwości nie spotykamy jednak nowych ludzi, a więc narracja wykonywana istnieje w dwojaki sposób – z samej strony jest to grono, które jedyne w sobie opowiada historię, z kolejnej rozsiane na dowolnym etapu zapiski pozwalające dowiedzieć się co się działo w trakcie ekspedycji. Twórcom udało się bardzo łatwo zaprezentować historię, ponieważ zdecydowali się na sprytny zabieg. Mąż głównej bohaterki wraz z znajomymi podróży co chwilę zmieniał położenie, poruszając się w głąb wyspy. Tym jednym na jakimś kroku odkrywamy nowe obozy i dowiadujemy się co działo się w określonym sezonie. Miejsce akcji szybko okazało się mało przyjazne, a to jednego potrafimy żyć stali – zawirowań było wszystkie mnóstwo. Na ostatnim etapie, tj. odkrywanie kolejnych losów ekspedycji, historia trzyma całkiem przyzwoity poziom.

Istnieje także druga warstwa – tajemnicza wyspa i choroba trapiąca główną bohaterkę. Obie te sprawy są ze sobą powiązane. Z jakiegoś etapu celem gry staje się a nie tylko odnalezienie męża protagonistki, jednak i zdecydowanie jakie inne rzeczy kryje miejsce pracy. Od razu uprzedzam, iż nie stanowi wówczas powieść z rodzaju tych, które umiały się wydarzyć. Bardzo jest tam fantastyki, a momentami można odnieść wrażenie, że Call of the Sea skręci w miejscowość horroru inspirowanego Lovecraftem. Finalnie jednak gra jest przygodówką napędzaną historią. Co ważne, całkiem udaną – noszącą w napięciu i zgrabnie dawkującą nowe wiedze, dzięki czemu co chwilę dowiadujemy się czegoś nowego. Na skutku oczywiście czeka nas zaskakujący finał. Pewno nie zostałem powalony na kolana, ale mimo wszystko czułem, że pewne popołudnie i wieczór usunięte z Call of the Sea było dla mnie interesującym przeżyciem. Na pewnie nie takim, w którym na dowolnym czasie mogłem się domyślić o co w niniejszym wszelkim należy.
Historia historią, ale co z rozgrywką? Wbrew pozorom Call of the Sea to nie kolejny walking simulator. Spośród bieżącego gatunku czerpie jednak sposób przedstawienia rozgrywki – kamera, obracanie się czy interakcja z punktami. Trzonem mechaniki są za to kwestie logiczne. Większość gry podzielona jest na krótsze sekcje, w jakich możemy śmiało ciągnąć się po pewnej, większej planszy. Naszym nadrzędnym końcem jest eksploracja. Zazwyczaj trafiamy na uwagi zdradzające niektóre szczegóły historii. Pojawiają się te informacje dot. różnych blokad leżących na bliskiej możliwości. Więc są główne zagadki logiczne, które należy rozwikłać. Powinien natomiast mieć, że idziemy śladami ekspedycji pod dowództwem męża protagonistki. Nazywa to, że został on po drodze uwagi lub inne poszlaki, jakie potrafią nam pomóc. Wszystko co ważne bohaterka przechowuje w notatniku. Wygląda to świetne przygodówki z części Myst. Call of the Sea jest wtedy w liczbie miksem tej były popularnej firmy ze wiele nowocześniejszymi walking simulatorami.

W projektowaniu zagadek duża jest oczywista eksploracja terenu. Czasami pominięcie jednej, małej sytuacji że zdecydować o tym, iż nie odkryjemy kilku poszlak, które dotrą do notatnika. To istotne, ponieważ on świadczy nam czy wiemy już wszystko co potrzebne, aby rozwikłać zagadkę. Uspokajam jednak, że Call of the Sea nie jest wysoko trudną grą. Z grupą łamigłówek nie miałem problemów również dosyć płynnie realizował przez grę. Czasami zawsze mogą pojawić się okazje do wstąpienia do poradnika. Najmocniej pod tym powodem daje się ostatni rozdział. Myślę, że twórcy przesadzili tam kilka z okresem rozbudowania zagadek, przez co daje straciła odrobinę na dynamice. Szkoda również, że zabrakło liniowych etapów, w których doznań dostarczają skrypty. Aż się przypomina o emocjonujące używanie przez stare mosty czy wspinaczki po górze wzdłuż niebezpiecznego szlaku. Mechaniki nie pragnęłoby być tam wiele. Samymi widokami czy skryptami można było wykonywać emocje. https://pobierzpc.pl/mafia-definitive-edition-download-pelna-wersja/
Oceniając Call of the Sea nie sposób ominąć warstwy wizualnej. Moje pierwsza rzecz po odpaleniu gry – nigdy nie wygląda więc rzeczywiście wspaniale. Nie znaczy to przecież, że nie było otwartych widoczków. Punkt w tym, że gra przeplata plansze, w jakich oprawa wizualna może zachwycić z obszarami mniej atrakcyjnymi, w których nie uważa na co popatrzeć (zwłaszcza na koniec gry). Gdy jednak trafia się okazja zajrzenia na zachodzące słońce, plażę również morze, Call of the Sea może zrobić dobre wrażenie. Widać to, że muzyka posiada niewiele atrakcji graficznych przewidzianych zwłaszcza dla Xbox Series X|S. Szkoda jednak, że tyle ciekawego nie udało się wykonać w klasie audio. Słabe wrażenie tworzyła w szczególności główna bohaterka. Słysząc ją pierwszy raz odnosiłem wrażenie, że to brzmi HOPA. Brakowało mi w jej głosie celu i emocji. Niepotrzebnie też często komentowała rzeczywistość jakby była na pewnych wakacjach, a nie poszukiwaniach zaginionego męża.

Kilka rzeczy nie zagrało mi w Call of the Sea. Gra dużo się zaczęła, ale końcówka (zagadki i lokacje) charakteryzowała się wyraźnie słabiej. Najważniejsze jednak, że z przodzie do celu chciałem pracować dalej, aby poznać historię. Więc ona powodowała, że całość przeszedłem za jakimś razem. Na tyle na szczęście nie przyszło rozczarowanie, które zepsułoby cały efekt. Wręcz przeciwnie, poczułem satysfakcję, że poświęciłem ok 4 pory na Call of the Sea. Przygodówkowy charakter tej atrakcji chyba nie każdemu pasować, ale oczywiście dla fabuły warto sięgnąć po ten termin. W szczególności gdy osobnik jest fanem gier à la Myst (ewentualnie przygodówek point&click). Wtedy weźmie z prac Out of the Blue Games jeszcze dobrze przyjemności. Bądźcie czyli ten tytuł w myśli. Źle się stanie jeśli zginie on w końcówce roku zawładniętej przez zupełnie inną atrakcję.
Ocena użytkowników: 7/10
Wymagania sprzętowe Call of the Sea
Minimalne: Intel Core i3-3220 3.3 GHz / AMD FX-6100 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 650 / Radeon HD 7750 lub lepsza 20 GB HDD Windows 7/8.1/10 64-bit
Rekomendowane: Intel Core i7-6700K 4.0 GHz / AMD Ryzen 7 1700 3.0 GHz 16 GB RAM karta grafiki 8 GB GeForce GTX 1070 / Radeon RX Vega 56 lub lepsza 20 GB HDD Windows 7/8.1/10 64-bit